Nagelsmann jaki jest każdy widzi – białe buciki, do tego jakiś modny jeans, a w szufladzie umowa z Hugo Bossem. Co jednak kryje się za tą stylową powłoką młodzieńczości?
Młodzieńczość. Tak, to ona jest jedną z cech charakterystycznych trenera. W wieku 35 lat może sobie wrzucić do CV trzy kluby Bundesligi, w których wyrobił 9 lat cennego doświadczenia. Ponadprzeciętne występy jego zespołów były w tym czasie normą, chociaż z perspektywy czasu najlepiej radził sobie w Hoffenheim. W końcu nikt nie spodziewał się, że młody trener po przejęciu zespołu szurającego o dół tabeli, byłby w stanie podskoczyć ponad ten – cytując klasyka – środek tabeli ze wzrokiem skierowanym w górę. Tymczasem Julian Nagelsmann wraz z piłkarzami Wieśniaków zameldował się w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a kończenie sezonu w czubie przestało być dla sympatyków czymś zaskakującym.
Do Lipska przychodził jako twarz projektu, który miał być na lata. W Red Bullu lubują się w stawianiu na młodość. Można ich określić mianem Leonardo DiCaprio niemieckiej piłki – nie zwracają uwagi na piłkarzy starszych niż 24 lata. W takim kolektywie Nagelsmann chyba po raz pierwszy w karierze mógł rozwinąć skrzydła. Większy budżet, nowocześniejsze obiekty klubowe, do tego znacznie bardziej jakościowa kadra. Finalnie nie przyniosło to jednak spektakularnych sukcesów. Choć w drugim sezonie udało się poprowadzić zespół do wicemistrzostwa Niemiec, to jednak gablotka Puszek w dalszym ciągu pozostała pusta. Zaledwie po dwóch latach pracy w Lipsku po trenera zgłosił się Bayern Monachium.
Rekordowy mistrz Niemiec podchody pod szkoleniowca robił już od dłuższego czasu. Pierwsze konkrety pojawiły się wraz z rozwiązaniem kontraktu z Hansim Flickiem. Nadmienić trzeba, że pozyskanie Nagelsmanna do łatwych wcale nie należało. Obowiązywał go wieloletni kontrakt, a jego dotychczasowy pracodawca ani myślał o jego rozwiązaniu. Po długich negocjacjach Oliver Kahn wraz z kompanami zmuszeni byli sięgnąć nieco głębiej do chowanej pod łóżkiem skarpety. W efekcie Julian Nagelsmann stał się najdroższym trenerem w historii piłki nożnej. Wejście do klubu takiego jak Bayern nigdy do łatwych nie należy. Zwłaszcza, kiedy kosztujesz 25 milionów euro, a twój poprzednik zdołał wygrać absolutnie wszystko, co w klubowej piłce jest do wygrania. Młody wiek w zetknięciu z szatnią wypełnioną gwiazdami także nie pomaga. Praca Niemca w Monachium rozpoczęła się całkiem sympatyczne. Zaledwie po kilku miesiącach pracy zdobył swoje pierwsze trofeum w karierze – Superpuchar Niemiec. Zespół radził sobie całkiem przyzwoicie, a trener coraz częściej kombinował z elastycznym ustawieniem z trójką z tyłu. Wbrew podkręconym oczekiwaniom debiutancki sezon zakończył jednakże zdobyciem ‘zaledwie’ Mistrzostwa Niemiec. Pewnie w każdym innym klubie to ‘zaledwie’, byłoby powodem do najszczerszego zadowolenia, ale nie w Monachium. Bayern na tyle przyzwyczaił się do ciągłych sukcesów, że krajowy dublet stał się od pewnego czasu swoistą karimatą oczekiwań. Pewien niepokój wywoływał również brak regularności, jeśli chodzi o wyniki – Bayern potrafił gromić rywali jak za najlepszych czasów Flicka, aby ledwie mecz, czy dwa później remisować z outsiderami.
Wspomniane mankamenty nie zachwiały pewności włodarzy Bayernu co do dalszej współpracy ze szkoleniowcem. Latem ściągnięto mu nawet kilka całkiem dużych nazwisk – wśród nich choćby cieszący się świetną reputacją Sadio Mane, czy wciąż młodziutki Matthijs de Ligt. Między innymi za sprawą Nagelsmanna pożegnano się również z niekwestionowanym filarem zespołu – Robertem Lewandowskim. Takiego zaufania pozazdrościć Niemcowi mógł praktycznie każdy trener Bayernu ostatnich lat. No bo przypomnę, że na przykład Hansi Flick nie dostał nawet będącego wtedy bez klubu Mario Goetze. Łatwo się domyślić, że takie zaufanie zwiększyło stawiane przed zespołem wymagania.
Drugi sezon Nagelsmanna w Bayernie ponownie rozpoczął się pod znakiem wahania formy, a drużyna nieustannie przeplatała okresy dobre, z tymi średnimi. Kluczowe okazało się katastrofalne wejście w 2023 rok. W zaledwie kilka spotkań bawarska ekipa pod wodzą młodego Niemca roztrwoniła całą przewagę z rundy jesiennej i spadła na drugie miejsce w tabeli. Teoretycznie zespół dalej walczył na wszystkich możliwych frontach i był niepokonany w Lidze Mistrzów. W praktyce mistrzostwo Niemiec zaczęło się powoli wymykać spod kontroli, a drabinka Ligi Mistrzów nie napawała optymizmem. Ostatecznie postanowiono zwolnić Juliana Nagelsmanna, a w jego miejsce zatrudniony został Thomas Tuchel.
Co przyczyniło się do zwolnienia trenera? Tak naprawdę wszystko po trochu. Wspomniałem już o regularności – z jednej strony zespół może i nie grał tak źle, ale ciężko było o jakieś poczucie stabilności i pełnego wykorzystania potencjału. Szatnia niby była zadowolona ze współpracy, a jednak kilku liderów ewidentnie miało jakiś problem. Chociaż medialnie Nagelsmann się raczej bronił, to nawet w tym aspekcie nie zdołał uniknąć kilku wypowiedzi, których trenerowi Bayernu wygłosić nie wypada. Mam wrażenie, że także sam Uli Hoeness nie do końca był fanem szkoleniowca, a to tak naprawdę przesądza o wszystkim. Powiecie, że przecież Hoenessa od kilku lat w Bayernie nie ma. No niestety (albo stety) nie do końca. Niemiecki ambasador kiełbas stoi z tyłu, ale cały czas wykorzystuje swoje klubowe marionetki do bezkompromisowego realizowania własnych pomysłów – a te niekiedy bywają kontrowersyjne. Człowiek stojący w cieniu, rękoma popleczników uprawiający swoją bezwzględną, bezkompromisową politykę. Znajome, co?
Bardzo możliwe, że już wkrótce Julian Nagelsmann zostanie nowym trenerem Chelsea. Czego można się po nim spodziewać? Przede wszystkim mewich okrzyków przy linii bocznej boiska (naprawdę, on ma taki głos). Poza tym przewiduję jakąś nową wariację na temat ofensywnego ustawienia z trójką z tyłu – być może kilku zawodników doczeka się nawet grania na nowych pozycjach. Warto zauważyć, że w każdym klubie Nagelsmann miał 2-3 zawodników, których zawsze stawiał na pewnym piedestale. Byli to najczęściej gracze najlepiej rozumiejący jego pomysł taktyczny. Takim przedłużeniem trenerskiej ręki w Bayernie był na przykład Joshua Kimmich. Niestety, należy wspomnieć, że Julian nie do końca radził sobie z klubowymi gwiazdami. Najpierw popadł w konflikt z Neuerem, zwalniając jego wieloletniego przyjaciela, potem dał się skrzyczeć po meczu Sadio Mane i ze zwieszoną głową spełnił jego oczekiwania co do czasu spędzanego na boisku. Co jeszcze bardzo kuło mnie w oczy? Na pewno niedotrzymywanie obietnic. Wielokrotnie na konferencjach zapewniał, że piłkarz XYZ w najbliższym meczu może spodziewać się wyjścia od pierwszej minuty, po czym ostatecznie wpuszczał rozochoconego nieszczęśnika na ostatnie 5 minut, najczęściej już rozstrzygniętego spotkania. W przypadku tak szerokiej i jednocześnie napompowanej ambicjami kadry, jaką jest kadra Chelsea, te mankamenty mogą w dłuższym okresie podkopywać atmosferę w szatni, zmniejszając tym samym poparcie dla trenera.
Mimo pewnych zauważalnych minusów w pracy szkoleniowca, osobiście, do końca jego kadencji uważałem się za przedstawiciela Gwardii Nagelsmanna i – może nawet trochę naiwnie – dalej jestem pewny co do jego trenerskich zdolności. Uważam nawet, że monachijczycy mogli się pospieszyć ze zwolnieniem. Bayern pod jego wodzą grał najczęściej ofensywnie, ładnie i skutecznie. Zwłaszcza w najważniejszych meczach, którymi bez wątpienia były starcia w Lidze Mistrzów. Uważam, że podjęcie pracy w Chelsea, przy obecnym rozkładzie figur na szachownicy, wyszłoby na dobre wszystkim zainteresowanym stronom.
Autor: Patryk Gurratowski